Castle Party 2009
Przyznam, że co roku, kiedy mijam zieloną tabliczkę z napisem Bolków i
widzę przechadzające się ulicami czarno odziane tłumy, słyszę
dobiegającą zewsząd dobrze znaną muzykę i po raz kolejny widzę potężny
baner 'Castle Party' na górującej nad miastem wieży zamku budzi się we
mnie sentymentalistka do kwadratu.
Są festiwale większe, może lepiej zorganizowane/nagłośnione, ale jest coś w CP, że jednak chce się tam przyjeżdżać; może to tradycja, muzyka, ludzie, atmosfera, zapchana do granic pakowności Hacjenda, wieczne problemy ze sprzętem, zamek, a może paskudne piwo? :-)
Nie wiem – jedno jest pewne: przyjechałam w 2009 (jak to czynię wiernie od kilku lat) i na pewno będę chciała przyjechać również za rok i dalej, bo zabawa była przednia.
Festiwal jeszcze raz obudził miasto z letargu i zapełnił je fanami muzyki 'dark independent' – rok 2009 był pod tym względem wyjątkowy: frekwencja pobiła wszelkie rekordy!
Co prawda nie jest to specjalnie dziwne: skład – delikatnie mówiąc – powalał. Giganci sceny jak (przez wielu wymarzony, wyśniony i wypraszany od wielu lat) Front 242, Covenant, Crematory czy KMFDM, zawsze miło witani Diary of Dreams, darzeni szczególnym sentymentem Dreadful Shadows czy Psyche plus młodsze stażem projekty jak Spectra * Paris, Solar Fake, Vic Anselmo czy Head-less i polska reprezentacja (np. Indukti, Variete czy Deathcamp Project) stanowiły kolaż na tyle urozmaicony i bogaty, że dla wielu pokusa przyjazdu była po prostu nieodparta i - przynajmniej teoretycznie – spora część widzów mogła się czuć usatysfakcjonowana.
Tak więc skład był piorunujący – podobnie pogoda: w wyniku nawałnic jakie przetoczyły się nad Bolkowem w czwartek główna scena poszła w niebyt i większość czasu pozostałego do sobotnich koncertów zeszła organizatorom na naprawianiu szkód. Na szczęście wszystko udało się zakończyć pomyślnie i koncerty mogły wystartować bez opóźnień.
http://www.castleparty.com/
http://www.myspace.com/castleparty
PIĄTEK
Nowością w 2009 roku była ilość zespołów występujących na Małej Scenie – można śmiało rzec, że obecnie festiwal rozciągnął się z 2 do 3 koncertowych dni. W piątek zagrały m.in Moon Far Away, Irfan czy Aesthetic Meat Front prezentując program bogaty tak muzycznie jak i wizualnie, jednakże ja zdołałam obejrzeć tylko dwa: Variete i Psyche.
Variete zaprezentowali gitarowo/klawiszowe, głębokie brzmienia, które w połączeniu ze spokojnym, przenikającym, nieco szorstkim wokalem robiły niesamowite wrażenie.
Wyważona, raczej oszczędna muzyka tworzyła klimat kameralnego koncertu, który spotkał się z ciepłym przyjęciem ze strony publiczności.
Komentarz zespołu : „świetny festiwal nieco designerski, posunięte do ekstremum kreacje, nastrój tolerancji, jeśli chodzi o muzykę trudno powiedzieć - byliśmy tylko pierwszego dnia, grało nam się świetnie, mimo - nie do końca - profesjonalnego nagłośnienia,na małej scenie, zagraliśmy krótki mocny set. „
setlista:
1.Farby
2.Punkt
3.Dryf
4.Last minute
5.Anioł
6.Manhattan
7.Andy kolorą
8.Niedziela
http://www.variete.serpent.pl/
http://www.myspace.com/variete
Projekt Darrina Hussa – Psyche - który niejednokrotnie już gościł w Polsce i zawsze był przyjmowany niezmiernie pozytywnie i tym razem nie zawiódł oczekiwań. A te były wysokie.
Tym razem Darrin pojawił się na scenie w towarzystwie zespołu towarzyszącego: dwóch muzyków z młodego niemieckiego projektu Goja Moon Rokah (Daniela Jahna na klawiszach i Tobiasa Rutkowski na basie) oraz Volkera Rabura na gitarze.
Koncert był porywający, różnorodny na tyle, żeby i wzruszyć i ruszyć (do tańca oczywiście) – sam Darrin zresztą stwierdził „I wanna dance tonight”, więc jedyne co nam pozostawało to dotrzymać mu kroku.
Prezentowane utwory zawierały i taneczną dynamikę i liryzm i nutę nostalgii i miażdżący czad, do tego magnetyzujący wokal, który nie mógł pozostawić obojętnym i docierał do głębi, a kiedy osiągał wyższe rejestry niejednego przechodziły dreszcze.
Ale tak jak już wspomniałam - set Psyche był przede wszystkim taneczny i bardzo humorystyczny (wszyscy chyba docenili emo-koszulkę Darrina zakładaną przy co wolniejszych kawałkach jak i jego doskonały kontakt z publicznością – w zasadzie tak dobry, że nieczęsto spotyka się lepszy – wyglądało to tak, jakby między wokalistą, a jego fanami istniało porozumienie w pół słowa i żarty dobiegające ze scen łapane były w lot ).
Ogólnie rzecz biorąc koncert wprawił publiczność w pozytywny nastrój na tyle, że opuszczali zamek rozgrzani pomimo panujących nieprzesadnie przyjaznych temperatur.
Sam Darrin po koncercie wypowiedział się następująco : „Powrót na Castle Party zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ostatni raz grałem tu 9 lat temu!!
Mamy wspaniałą grupę fanów w Polsce i graliśmy w Warszawie dwa razy w zeszłym roku. W Progresji był także całkiem niezły, ale Castle Party jest festiwalem wyjątkowym i cieszę się, ze miałem czas na spotkanie z ludźmi przed koncertem. Sądzę, że organizacja mogłaby być trochę lepsza, ale dźwięk był w porządku, a publiczność fantastyczna”.
setlista:
The Quickening (Club Mix)
Snow Garden
Murder In Your Love
Unveiling The Secret 2.0 (Christian Piotrowski Version)
Eternal
Disorder
Sanctuary
15 Minutes
Gods And Monsters
Tears
Misery
Goodbye Horses
The Hiding Place
The Outsider 2001
http://www.psyche-hq.de/
http://www.myspace.com/psyche
Po koncertach odbyły się after parties: INDUSTRIAL NIGHT w Starym Kinie i UNITED COLOURS OF DARK w klubie Hacjenda.
SOBOTA
Sobota na Castle Party przypominała raczej 'zimną zośkę': zmienna pogoda dała się niejednemu we znaki, ale cóż było robić – wytrzymywały zespoły, wytrzymywaliśmy i my (każdy takim sposobem jaki akurat miał pod ręką, albo pod namiotem ;-), chociaż czasem wymagało to wysiłku.
Największe wrażenie zrobiły na mnie koncerty Covenant, Dreadful Shadows i Spectra * Paris, a z młodszych stażem - Vic Anselmo i polskiego Indukti.
Jeśli chodzi o Vic Anselmo, nie wiem jak reszcie słuchaczy, ale mnie skojarzenia z Emily Autumn, The Birthday Massacre i po części Björk nasunęły się właściwie same.
Przepiękny, przenikliwy, potężny głos poruszający się swobodnie i niewymuszenie pomiędzy stylem zagubionej dziewczynki-elfa (swoistej „Alice in Wonderunderground” :-), emocjonalnej poetki, a silnej, bezkompromisowej kobiety-uwodzicielki naprawdę robił wrażenie.
Podobnie styl: kolorowy, teatralny i wizualnie spójny z siłą i rozedrganiem emocjonalnym muzyki dobiegającej ze sceny.
Był to z całą pewnością ciekawy koncert, łączący w sobie tak potęgę i bogactwo wokalu balansującego między łagodnym zaśpiewem, kabaretową manierą, krzykiem i balladowymi, łapiącymi za serce motywami, jak i chwytliwe elektroniczno-gitarowe melodie.
Dodatkowy plus za zgranie na scenie: muzyka i wokal – zdecydowane i charakterystyczne – nie konkurowały za sobą, a raczej współgrały co dało w rezultacie bardzo dobry efekt.
Sama Vic tak się wypowiedziała o festiwalu: „Festiwal był rewelacyjny! Piękne miejsce, wspaniali ludzie i niesamowita atmosfera sprawili, że można się było poczuć jak w zupełnie innym wymiarze. Wróciłam do domu z masą pozytywnych emocji i mam nadzieję, że uda się przyjechać na Castle Party w przyszłym roku – nawet jeśli nie jako zespół, to jako widz. I bardzo podobał mi się koncert Crematory „
setlista:
Intro
The flight
Beverly
Open Wide
World from here
Before I could breathe
Bus stop
Deadman walks
http://www.myspace.com/vicanselmomusic
http://www.vicanselmo.com/
Instrumentalny projekt Indukti zaprezentował naprawdę wspaniałe kompozycje wykorzystujące różnorodność i magię melodii budowanych za pomocą skrzypiec, gitar, basów i perkusji.
Muzyka, która dobiegała ze sceny przywodziła na myśl egzotyczne motywy, wędrówkę (rozumianą dosłownie jak i metaforycznie), taniec, ruch, zmiany, energię, nieokiełznany pęd, wyciszenie i rozbuchanie, dynamikę i ukojenie.
Łączenie elementów ciężkich, może nawet rockowo/metalowych z 'klasycznymi' dało bardzo ciekawy, przykuwający uwagę efekt, a lawiny nasyconych dźwięków, intensywnych i naładowanych energią i emocjami z pobrzmiewającym w tle niepokojem, nawet agresją zrobiły na mnie duże wrażenie. Na pewno zapoznam się z twórczością zespołu głębiej.
Gitarzysta projektu – kociam - tak wypowiedział się o festiwalu: „Wspaniała atmosfera, interesujący ludzie, piękne i intrygujące miejsce,świetna organizacja. Tymi słowami możemy określić to co nas spotkało na Castle Party. Do Bolkowa jechaliśmy z mieszanymi uczuciami: z jednej strony słyszeliśmy wiele dobrych opinii o tym festiwalu i zawsze chcieliśmy tam wystąpić, jednak mieliśmy świadomość, że jedziemy z muzyką nie do końca kojarzoną z szeroko pojętym gotykiem. Nasze wątpliwości szybko się rozwiały. Castle Party to unikalna na nasza skalę impreza, pełno tutaj bardzo pozytywnych ludzi autentycznie wyrażających swoją pasję, otwartych na nowe doznania. Koncert był bardzo energetyczny, pełna widownia, żywo reagująca na to co się dzieje na scenie. „
Setlista;
Freder
Sansara
Tusan Homichi
...And Who Is God Now?!
Indukted
http://www.indukti.com/
http://www.myspace.com/indukti
Długo oczekiwany koncert Spectra * Paris odbył się całkowicie 'na zimno'. Zacinający deszcz i las parasoli, który wyrósł pod sceną uniemożliwiły jakąkolwiek żywszą reakcję na koncert (nie można było zbytnio tańczyć ani klaskać, a jeśli nawet to z trudem) stąd może wrażenie, że przebiegł on w mało entuzjastycznym klimacie. Mimo to dało się zauważyć pozytywne reakcje wśród publiczności, doceniającej tak wspaniały głos Eleny, jak i wibrującą, energetyczną muzykę i image pań.
Niestety, pogody się nie przeskoczy, szkoda, że akurat na tym koncercie musiała się tak popsuć.
Mimo to energia i dynamika prezentowanych utworów były powalające, a wdzięk i moc artystek – niesamowite.
Oprócz utworów znanych z płyty „Dead Models Society” zagrano również kilka nie wydanych dotąd kawałków w tym „License to kill” z nowego singla.
Pozostaje mieć nadzieję, że Elena z zespołem wróci jeszcze do Polski i zagrają w bardziej sprzyjających warunkach. Ona sama skomentowała koncert następująco: „pomimo pewnych problemów jakie pojawiły się przed koncertem (np. nasz dźwiękowiec był chory i nie mógł z nami przyjechać itp.) muszę powiedzieć, że entuzjazm publiczności był zaraźliwy i dał mnie (jak i 'moim' dziewczynom) niesamowitą siłę!!! Jak sadzę organizacja była tak dobra na ile to było możliwe, więc...
Nasze pierwsze doświadczenie związane z Polską jest już w naszych sercach. Powiedzieć coś złego o festiwalu byłoby kłamstwem!!! Mam nadzieję, że wkrótce przyjedziemy ponownie... „
setlista:
futurintro
size zero
glittering bullet
mad world
license to kill (z nowego singla)
explosive die
falsos sueños
antland (nowa wersja)
brother and sister (erasure cover version - niepublikowane)
spectra murder show
http://www.myspace.com/spectraparis
http://www.spectraparis.net/
Kolejny zespół - Dreadful Shadows - również zaliczał się do 'żelaznych' punktów festiwalowego programu. Część zgromadzonych z sentymentem wspominała ich koncert z 2000 roku ostrząc sobie zęby na porównania dawnej formy zespołu z obecną, a większość zapewne liczyła przede wszystkim na dobry koncert z klimatu wave/ gothic.
I chyba nie rozczarowali się. Pomijając pewne (wspólne dla większość zespołów grających tego dnia) problemy nagłośnieniowe występ wypadł bardzo pozytywnie.
Począwszy od tego, że wybrane na festiwal utwory były w większości dobrze znanymi (jak i oczekiwanymi przez fanów) hitami, które nie mogły nie zadziałać, po niesamowity ładunek energetyczny i uczuciowy muzyki jak i siłę wokalu – wszystkie elementy koncertu zagrały odpowiednio i bez zgrzytu.
Co, przynajmniej dla mnie, charakterystyczne, najbardziej oddziałujące, efektowne i najlepsze w muzyce Dreadful Shadows – i co również rzuciło mi się na uszy podczas koncertu - to połączenie ostrych, szorstkich, porażających gitarowy brzmień i nieco chropowatego, matowego głosu, który przechodząc w krzyk (jak, np. przy „Twist...” czy „Chains”) robi tak piorunujące wrażenie, że wypada tylko wstrzymać oddech, cieszyć uszy i pozwalać ciarkom przebiegać po krzyżu. Na szczęście Sven Friedrich w Bolkowie głosu nie oszczędzał i takich momentów było kilka.
Generalnie chociaż muzyka jest raczej z klimatu goth, nie wpada w niepotrzebny smętek, bo aczkolwiek mrokiem bije z każdego utworu, to gitary i wokal - jeśli już trzymać się porównań gotyckich – raczej obudzą umrzyka, niż kogoś sprowadzą do grobu i nie pozwalają na zbytnie 'rozłażenie się' stylistyczne, więc można z czystym sumieniem podsumować, że czad i moc strun (także głosowych wokalisty) dały w efekcie audio-nokaut o dużej mocy.
Zagrano m.in Futility, Chains, Dead Can Wait, True Faith, A Sea of Tears, Burning the Shrouds, Craving, Desolated Home, New Day i covery - Twist in My Sobriety (T. Tikaram) czy Ashes to Ashes (Faith no More)
Komentarz Svena Friericha: ”Podobnie jak w 2000 roku kiedy byłem tam po raz pierwszy Dreadful Shadows, Castle Party w Bolkowie to przeżycie nieporównywalne do niczego. Myślę, ze to ważne wydarzenie w Europie Wschodniej. Rozmawiałem z wieloma ludźmi z Polski, Ukrainy, Rosji, Niemiec, nawet ze Stanów. Atmosfera i publiczność była wspaniała na obu koncertach: Dreadful Shadows i Solar Fake. Spędziliśy wspaniałe i chwilę, a szczególne uznanie należy się organizatorom i obsłudze technicznej, którzy musieli walczyć z wieloma przeciwnościami (burze), ale dali sobie radę”
http://www.dreadful-shadows.de/
http://www.myspace.com/dreadfulworld
Jako headliner tego wieczoru zagrał niezmiennie (czy może powinnam napisać wciąż :-)? lubiany zespół Covenant.
Czepiać się można oczywiście wielu rzeczy związanych z występem, ale wydaje mi się, że jest to po części związane z oczekiwaniami związanymi z konkretnymi zespołami – co w wypadku byle grajków ujdzie i zostanie skwitowane co najwyżej machnięciem ręki, tak w przypadku tej klasy zespołu wzbudzi szeroko zakrojoną debatę i więcej komentarzy.
Co zrobić – miłość fanów nie jest ślepa, ani tym bardziej głucha, za to wymagająca: tym bardziej im artysta jest popularniejszy - tyle chyba każdy zespół wie.
Ale ja krytykować dziś nie zamierzam, bo to właśnie Covenant rozgrzali publiczność w tę zimną festiwalową noc, a czynili to na tyle dobrze, że nie czuć już było chłodu, wiatru i zmęczenia, a na ile mogłam się zorientować w pewnym momencie nikt już nie zastanawiał się o co chodzi z tym wściekłym przesterem, z tekstami „beautiful” i „I love you now” rzucanymi tu i tam przez frontmana, tylko wszyscy poddali się energii muzyki.
Nowe wersje utworów (części zebranych tradycyjnie przypadły do gustu, części odświeżenia brzmień nie może wybaczyć i pewnie nie wybaczy :), hit za hitem, Eskil biegający i tańczący po scenie, sprawiający wrażenie super-szczęśliwego i zrelaksowanego, wskazujący w pewnym momencie do kanału do fotografów i dalej na barierki w publiczność, śpiewający z ludźmi, plus ostry, miażdżący, porywający dźwięk i fala chwytliwych melodii – co by nie mówić, to był dobry koncert, nie czepiajmy się aż tak bardzo szczegółów.
3 bisy, wyskakana, wytańczona, emocjonalnie wytargana publika ze zdartymi gardłami - nikt mi chyba nie powie, że każdy zespół jest w stanie osiągnąć taki efekt.
Covenant to potrafi i chwała im za to.
Daniel Myer o festiwalu „Ponieważ nie gram zbyt często w Polsce, przyjechać tu ponownie jest dla mnie zawsze dużą przyjemnością. Kocham ludzi i entuzjazm z jakim podchodzą do muzyki! Chciałbym przyjeżdżać tu częściej. Po raz pierwszy grałem na Castle Party i było prawie tak dobrze jak w innym moim ukochanym mieście – w Krakowie ! Dziękujemy za gościnę, do zobaczenia wkrótce!”
setlista:
intro
come
20hz pgr
bullet
stalker
speed (club)
if I would give my soul
the men 2009
we stand alone
ritual noise
imrovisation
brave new world (rmx)
call the ships to port
babel
one world one sky
dead stars
http://www.covenant.se/
http://www.myspace.com/covenant
Po koncertach standardowo część ludzi zebrała się w sobie aby ruszyć na after party – do klubu Hacjenda gdzie tego dnia odbywała się impreza pod nazwą DARK EAST DJs MEETING czy do Starego Kina na DE::COMPRESS::ION NIGHT
NIEDZIELA
W niedzielę na szczęście wyszło słońce, tak więc chociaż byliśmy już może nieco utrudzeni zmaganiami festiwalowymi, życiodajne promyczki podbudowały energię wewnętrzną i pozwoliły cieszyć się przygotowanym programem bez zbytniego wysiłku i bez uciążliwego towarzystwa sprzętu bojowego typu parasole, peleryny, kalosze, swetry, wody ogniste i inne substancje działające szybko i skutecznie od wewnątrz :-)
Pierwszy tego dnia na scenie Head-less - nie jest tak całkiem polskiej publiczności nieznany (występowali w Łodzi na Gothic Festival 2006 i w Szczecinie).
Koncert był dość krótki, a jednak zaprezentowano w jego trakcie wszystko to, co w Head-less dobre i charakterystyczne: taneczne motywy, chwytliwe melodie, dynamika, żywotność, pozytywne nastawienie samych muzyków i dużo dobrej energii.
Sam Markus tak wypowiedział się o koncercie i festiwalu :”z naszej strony mogę powiedzieć, że byliśmy bardzo zaskoczeni publicznością ...w pozytywny sposób! Nie oczekiwaliśmy, że na pierwszy zespół zjawi się tyle osób i zacznie nawet klaskać i bawić się na koncercie...a kiedy usłyszeliśmy wołania o bis, nie mogliśmy sobie życzyć już niczego więcej :-) Takich rzeczy raczej nie doświadczy się na niemieckich koncertach, tak więc jeśli o nas chodzi było idealnie. Poza tym wspaniale spędziliśmy niedzielę oglądając inne zespoły (oczywiście także naszych idoli
FRONT 242 ;-) i spotykając się, rozmawiając z ludźmi, którzy znaki nas z poprzednich koncertów w Polsce. Dziękujemy za Wsparcie! CP to naprawdę wspaniały i wyjątkowy festiwal sceny alternatywnej”
Setlista:
Seelensturm
Noize
You
It's Enough
Ship Of Agony
http://www.myspace.com/headless1
http://www.head-less.de/
Projekt Solar Fake ukazał publiczności trochę inne oblicze Svena Friedricha, który poprzedniego dnia poruszał serca i czarował uszy gotyckimi melodiami z zespołem Dreadful Shadows.
SF jest elektroniczny, bardziej umiarkowany jeśli idzie o epatowanie emocjami, zdecydowanie dynamiczny i generalnie bliżej mu do dyskoteki niż do zrujnowanej kaplicy czy cmentarza, ale muszę przyznać, że prezentowane utwory wpadają w ucho.
Płyta „Broken Grid” z której pochodziła większość granych utworów spotkała się swego czasu z mieszanymi uczuciami: fani Dreadful Shadows na pewno byli zaskoczeni, ale z kolei opinie wielbicieli elektroniki były – z tego co mogłam się zorientować – raczej pozytywne.
Zresztą trudno się dziwić: tworzenie czegoś nowego tylko po to aby kopiować motywy wykorzystane w innym projekcie nie miałoby chyba większego sensu. Mniejsza o to - koncert zaliczam do udanych.
Zaprezentowane utwory, jak np. „Here I stand”, „Creep”, ”Sometimes”, „Shield”, czy zagrany na specjalne życzenie „Hero&Conqueror” bazują, tak jak wspomniałam, bardziej na elektronicznych melodiach, przesterze, dźwięku, a mniej na emocjach.
O ile w ogóle można o nich tutaj mówić – jeśli tak, to nie są to tak szarpiące, intensywne doznania jak przy DS, raczej bardziej trzymane na smyczy, 'podskórne' prądy, które czasem wyrywają się na wolność i uderzają jak cios pięścią kiedy Sven nasila wokal do wspominanego już wcześniej poruszającego krzyku. Zresztą towarzystwo zimnej elektroniki też trochę chłodzi wokal, co niekoniecznie jest takim złym zabiegiem, bo równoważy oba środki wyrazu: muzykę i głos.
Reasumując: dobry koncert, równy, tym bardziej pozwalający docenić nieoczekiwane wyskoki wokalne w stronę wyższych rejestrów, spójny, dynamiczny.
Setlista:
Hiding Memories
Stigmata Rain
Hero&Conqueror
Sometimes
Shield
Creep
Here I stand
Lies
http://www.myspace.com/solarfake
http://www.solarfake.de/
Polska reprezentacja z Deathcamp Project napotkała nieoczekiwane problemy z nagłośnieniem, co niestety w ich przypadku trochę zepsuło odbiór, ale jak myślę, bardziej przeszkadzało to im samym, znanym z perfekcjonizmu, niż ich fanom.
Wiadomo, zawsze lepiej jak wszystko 'stroi', ale wszyscy chyba rozumieją, że warunki polowe tudzież czyjaś ignorancja (arogancja?) czasem rujnują najlepiej przygotowany koncert.
A ten był całkiem niezły – zmiany w image i odświeżone podkłady plus gitarowe popisy, ciepły, głęboki wokal i doskonały kontakt z publiką – firma DP jest z tego znana i nawet potyczki ze specjalistami od dźwięku za mocno efektu nie zepsują.
Void skomentował to następująco: „Od siebie mogę powiedzieć tylko tyle, ze nasi fani to wspaniali ludzie i mimo przeciwności (problemy na scenie) dali nam niesamowity ładunek energii i wsparcia na scenie. Dla nas to był trudny koncert. Dopracowaliśmy show, sprzęt i scenariusz na 100%. Byliśmy przygotowani na każdą wpadkę- mieliśmy zapas na każdą ewentualność, niestety zawiodła ekipa obsługująca scenę i to ze człowiek odpowiedzialny za backline na naszym koncercie poszedł zjeść lunch...Nie ma do czego wracać- dla nas był to potworny stres i ogromne niespełnienie związane z koncertem, na który czekaliśmy od roku. Cieszy jedynie to, że mimo wszystko opinie po koncercie są dobre:)Pali nas chęć rewanżu, zagrania kolejnych koncertów! Już jesienią:) „
Setlista:
1 predestination
2 dead hours
3 venomous edge
4 fuckin' deathrock
5 behind
6 through the fire
7 cold the same
8 another
9 rule and control
10 kłamać
http://www.myspace.com/deathcampproject
http://www.deathcampproject.com/
Na samym wstępie trzeba przyznać, że wejście KMFDM mieli nie do przebicia:-)
Pomijając sposób na zamanifestowanie ich – delikatnie mówiąc – zdenerwowania/zniecierpliwienia nagłośnieniem, pewien wesoły pan biegający tu i tam i rzucający w stronę publiki co ciekawsze teksty (życzymy Caroline Adamski wszystkiego naj, podobnie owemu panu - na rafach singielstwa oczywiście:-) był to świetny sposób na przyciągnięcie uwagi.
No a później koncert już się rozpoczął i cóż mogę powiedzieć – jedyne co można było zrobić to zapiąć pasy i dać się ponieść – energia zespołu po prostu zmiatała z nóg.
Agresywne, chłoszczące, kompletnie miażdżące siłą i pędem kawałki, poruszające do tańca prawie natychmiast, genialne teksty, szorstki, chropowaty wokal oraz niesamowita, inspirująca wokalistka i rozbrajające wyluzowanie całej ekipy w której nie uświadczyłby ani krzty pozy czy zadęcia – tak, zdecydowanie to był bardzo odświeżający (odkażający można nawet powiedzieć) psychicznie koncert.
Biorąc wszystko stylistycznie, muzycznie i technicznie pod uwagę powinnam powiedzieć, że ten koncert był jak muzyczny kop w jądra, ale oddałoby to tylko część problemu, więc powiem tak: nogi po tańczeniu wykończone, mózg wymasowany, gardło zdarte, oczy napasione. Jest dobrze, jest dobrze!!!
KMFDM zagrali m.in D.I.Y. Bait & Switch, Tohuvabohu, Son of a Gun, Looking For Strange, Potz Blitz!, Attak-Reload, Godlike, Megalomaniac i Hau Ruck .
http://kmfdm.net/index.php
Kolejna dłuższa przerwa nastąpiła przed pojawieniem się Diary of Dreams.
Pierwsze co przyszło mi po ich koncercie do głowy to myśl, że ten zespół chyba rozpuścił za bardzo swoich fanów. Mam na myśli, że podobnie jak przy Covenant, jest to zespół bardzo lubiany przez sporą grupę ludzi dla których muzyka DoD wiele znaczy, do której są przywiązani, podobnie do zespołu, który przyzwyczaił ich do dobrego kontaktu z nimi podczas koncertu, pewnych wersji utworów, specyficznej atmosfery na koncercie, otoczki, klimatu... i w momencie kiedy jednego (albo więcej) elementów brakuje, pojawia się zgrzyt.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że każdy zespół (zwłaszcza jeśli istnieje już kilka dobrych lat na scenie) będzie chciał się rozwijać, odświeżać, czy nawet zmieniać brzmienie, ale może się też zdarzyć tak, że do grania wkradnie się rutyna i zabraknie emocjonalnej świeżości czy radości z grania – te rzeczy się zdarzają i tylko wtedy pojawia się pytanie: jak na to mają reagować fani. Bo akurat po Bolkowie reagowali różnie, niekoniecznie pozytywnie.
Na pewno koncert Diary of Dreams na Castle Party w tym roku był inny niż zwykle: sporo było przearanżowanych (tak jak niektórzy wspomnieli wręcz „nie do poznania”) wersji starych utworów, nowy materiał, nowy image wokalisty i nowa atmosfera występu – zdecydowanie chłodniejsza i bardziej 'zdystansowana' niż dotąd, nie chcę już napisać 'bezduszna', ale ...blisko.
Może to tylko moje wrażenie, bo oczywiście koncert był dobry: muzyka, światła, show – wszystko grało, ale tak jak mówię - DoD przyzwyczaili fanów do czegoś więcej niż tylko do poprawnie zagranych koncertów, stąd może wrażenie pewnego niedosytu jakie miałam po ich występie.
Nie przeszkadza mi natomiast odświeżanie starych utworów – to akurat wychodziło ciekawie, chociaż naturalnie lepiej po prostu nagrać nowe, dobre kawałki :-)
Pomijając te wszystkie natrętne myśli – jeśli się spojrzy bez zbytnich (może niepotrzebnych) analiz, to koncert wyglądał super: rzesze ludzi śpiewających i klaskających, dobrze zorganizowana scena, aktywny wokalista, czadowe gitary, światła, gwiazdy na niebie, wiatr... więc czego do licha zabrakło?
Wypowiedź Adriana Hatesa po koncercie: "Grać znów na Castle Party Festival było dużą przyjemnością. Publiczność była wspaniała. Naprawdę nam się podobało. Nie możemy się doczekać aby zagrać ponownie ..."
No cóż...my również czekamy.
setlista:
Intro
the Wedding
Chemicals
the Chain
Reign of Chaos
King of Nowhere
Soul Stripper
Butterfly:Dance!
the Curse
Poison Breed
kindrom
-
MenschFeind
http://www.diaryofdreams.de/
Niestety nie mogłam uczestniczyć w całym koncercie Front 242 – długa (OK, bardzo długa) przerwa przed ich występem sprawiła, że w zasadzie po pierwszych dwóch utworach musiałam się ewakuować z placu boju, więc mogę powiedzieć tylko tyle: wizualizacje były wciągające, „Modern Angel” brzmiał jak hymn i rąbnął mnie jak obuchem w głowę przyspieszając tętno praktycznie natychmiast, a dźwięk zwalał z nóg.
Scena była raczej wyposzczona, co stanowiło niesamowity wręcz kontrast z tłumem ludzi jaki zebrał się na widowni, aby obejrzeć legendy w akcji.
Z komentarzy po koncercie wynikało, że był to nokaut.
Wierzę.
http://www.myspace.com/front242
Po koncertach odbyły się oczywiście aftery: PULSE 2||6||9 w Kinie i BATS NIGHT w Hacjendzie.
Gwoli podsumowania: pomimo zawirowań pogodowo-organizacyjnych, katastrofy czwartkowej, starć na stałej linii nagłośnieniowcy -zespoły, przestojów między koncertami, festiwal był po prostu super.
To trochę jak przenieść się na trzy dni do innego świata, dać odetchnąć głowie, posłuchać co zespołom w duszach gra i jak się tym z nami podzielą, spotkać się z ludźmi, wyszaleć, popatrzeć, posłuchać, zdystansować się.
O tym, że Festiwal jest jedyny w swoim rodzaju na pewno wiedzą już chyba wszyscy, którzy choć raz w nim uczestniczyli; pozostałym życzę i zachęcam, żeby przekonali się o tym jak najprędzej.
Na finał podsumowanie samego organizatora w formie „telegramu z 28 lipca”:-)
K.Rakowski: „Już po Castle Party 2009. Znów 3 dni szybko minęły, wariactwo było i to duże:)
Dla jednych za dużo elektroniki, a gitar za mało a dla innych odwrotnie, zespoły postarały się i świetnie zagrały[...]Były skandale, sikanie w garderobie, sprawdzanie naszej cierpliwości przez gwiazdy, ale my ją mamy:) Zimno, wietrznie, wódka pomagała:)
Mamy już datę następnego festu [...]może za rok lato będzie lepsze, dziś u nas na Dolnym Śląsku znów padało :) Braki prądu, striptiz, bieganie na górę i w dól:) dużo roześmianych twarzy, ci co zwykle byli nieprzytomni nadal się nie oszczędzają :) Szkoda trochę tej sceny co odfrunęła z zamku, ale tak bywa:) Zapraszamy za rok:) „
Obecność obowiązkowa!!!
Są festiwale większe, może lepiej zorganizowane/nagłośnione, ale jest coś w CP, że jednak chce się tam przyjeżdżać; może to tradycja, muzyka, ludzie, atmosfera, zapchana do granic pakowności Hacjenda, wieczne problemy ze sprzętem, zamek, a może paskudne piwo? :-)
Nie wiem – jedno jest pewne: przyjechałam w 2009 (jak to czynię wiernie od kilku lat) i na pewno będę chciała przyjechać również za rok i dalej, bo zabawa była przednia.
Festiwal jeszcze raz obudził miasto z letargu i zapełnił je fanami muzyki 'dark independent' – rok 2009 był pod tym względem wyjątkowy: frekwencja pobiła wszelkie rekordy!
Co prawda nie jest to specjalnie dziwne: skład – delikatnie mówiąc – powalał. Giganci sceny jak (przez wielu wymarzony, wyśniony i wypraszany od wielu lat) Front 242, Covenant, Crematory czy KMFDM, zawsze miło witani Diary of Dreams, darzeni szczególnym sentymentem Dreadful Shadows czy Psyche plus młodsze stażem projekty jak Spectra * Paris, Solar Fake, Vic Anselmo czy Head-less i polska reprezentacja (np. Indukti, Variete czy Deathcamp Project) stanowiły kolaż na tyle urozmaicony i bogaty, że dla wielu pokusa przyjazdu była po prostu nieodparta i - przynajmniej teoretycznie – spora część widzów mogła się czuć usatysfakcjonowana.
Tak więc skład był piorunujący – podobnie pogoda: w wyniku nawałnic jakie przetoczyły się nad Bolkowem w czwartek główna scena poszła w niebyt i większość czasu pozostałego do sobotnich koncertów zeszła organizatorom na naprawianiu szkód. Na szczęście wszystko udało się zakończyć pomyślnie i koncerty mogły wystartować bez opóźnień.
http://www.castleparty.com/
http://www.myspace.com/castleparty
PIĄTEK
Nowością w 2009 roku była ilość zespołów występujących na Małej Scenie – można śmiało rzec, że obecnie festiwal rozciągnął się z 2 do 3 koncertowych dni. W piątek zagrały m.in Moon Far Away, Irfan czy Aesthetic Meat Front prezentując program bogaty tak muzycznie jak i wizualnie, jednakże ja zdołałam obejrzeć tylko dwa: Variete i Psyche.
Variete zaprezentowali gitarowo/klawiszowe, głębokie brzmienia, które w połączeniu ze spokojnym, przenikającym, nieco szorstkim wokalem robiły niesamowite wrażenie.
Wyważona, raczej oszczędna muzyka tworzyła klimat kameralnego koncertu, który spotkał się z ciepłym przyjęciem ze strony publiczności.
Komentarz zespołu : „świetny festiwal nieco designerski, posunięte do ekstremum kreacje, nastrój tolerancji, jeśli chodzi o muzykę trudno powiedzieć - byliśmy tylko pierwszego dnia, grało nam się świetnie, mimo - nie do końca - profesjonalnego nagłośnienia,na małej scenie, zagraliśmy krótki mocny set. „
setlista:
1.Farby
2.Punkt
3.Dryf
4.Last minute
5.Anioł
6.Manhattan
7.Andy kolorą
8.Niedziela
http://www.variete.serpent.pl/
http://www.myspace.com/variete
Projekt Darrina Hussa – Psyche - który niejednokrotnie już gościł w Polsce i zawsze był przyjmowany niezmiernie pozytywnie i tym razem nie zawiódł oczekiwań. A te były wysokie.
Tym razem Darrin pojawił się na scenie w towarzystwie zespołu towarzyszącego: dwóch muzyków z młodego niemieckiego projektu Goja Moon Rokah (Daniela Jahna na klawiszach i Tobiasa Rutkowski na basie) oraz Volkera Rabura na gitarze.
Koncert był porywający, różnorodny na tyle, żeby i wzruszyć i ruszyć (do tańca oczywiście) – sam Darrin zresztą stwierdził „I wanna dance tonight”, więc jedyne co nam pozostawało to dotrzymać mu kroku.
Prezentowane utwory zawierały i taneczną dynamikę i liryzm i nutę nostalgii i miażdżący czad, do tego magnetyzujący wokal, który nie mógł pozostawić obojętnym i docierał do głębi, a kiedy osiągał wyższe rejestry niejednego przechodziły dreszcze.
Ale tak jak już wspomniałam - set Psyche był przede wszystkim taneczny i bardzo humorystyczny (wszyscy chyba docenili emo-koszulkę Darrina zakładaną przy co wolniejszych kawałkach jak i jego doskonały kontakt z publicznością – w zasadzie tak dobry, że nieczęsto spotyka się lepszy – wyglądało to tak, jakby między wokalistą, a jego fanami istniało porozumienie w pół słowa i żarty dobiegające ze scen łapane były w lot ).
Ogólnie rzecz biorąc koncert wprawił publiczność w pozytywny nastrój na tyle, że opuszczali zamek rozgrzani pomimo panujących nieprzesadnie przyjaznych temperatur.
Sam Darrin po koncercie wypowiedział się następująco : „Powrót na Castle Party zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ostatni raz grałem tu 9 lat temu!!
Mamy wspaniałą grupę fanów w Polsce i graliśmy w Warszawie dwa razy w zeszłym roku. W Progresji był także całkiem niezły, ale Castle Party jest festiwalem wyjątkowym i cieszę się, ze miałem czas na spotkanie z ludźmi przed koncertem. Sądzę, że organizacja mogłaby być trochę lepsza, ale dźwięk był w porządku, a publiczność fantastyczna”.
setlista:
The Quickening (Club Mix)
Snow Garden
Murder In Your Love
Unveiling The Secret 2.0 (Christian Piotrowski Version)
Eternal
Disorder
Sanctuary
15 Minutes
Gods And Monsters
Tears
Misery
Goodbye Horses
The Hiding Place
The Outsider 2001
http://www.psyche-hq.de/
http://www.myspace.com/psyche
Po koncertach odbyły się after parties: INDUSTRIAL NIGHT w Starym Kinie i UNITED COLOURS OF DARK w klubie Hacjenda.
SOBOTA
Sobota na Castle Party przypominała raczej 'zimną zośkę': zmienna pogoda dała się niejednemu we znaki, ale cóż było robić – wytrzymywały zespoły, wytrzymywaliśmy i my (każdy takim sposobem jaki akurat miał pod ręką, albo pod namiotem ;-), chociaż czasem wymagało to wysiłku.
Największe wrażenie zrobiły na mnie koncerty Covenant, Dreadful Shadows i Spectra * Paris, a z młodszych stażem - Vic Anselmo i polskiego Indukti.
Jeśli chodzi o Vic Anselmo, nie wiem jak reszcie słuchaczy, ale mnie skojarzenia z Emily Autumn, The Birthday Massacre i po części Björk nasunęły się właściwie same.
Przepiękny, przenikliwy, potężny głos poruszający się swobodnie i niewymuszenie pomiędzy stylem zagubionej dziewczynki-elfa (swoistej „Alice in Wonderunderground” :-), emocjonalnej poetki, a silnej, bezkompromisowej kobiety-uwodzicielki naprawdę robił wrażenie.
Podobnie styl: kolorowy, teatralny i wizualnie spójny z siłą i rozedrganiem emocjonalnym muzyki dobiegającej ze sceny.
Był to z całą pewnością ciekawy koncert, łączący w sobie tak potęgę i bogactwo wokalu balansującego między łagodnym zaśpiewem, kabaretową manierą, krzykiem i balladowymi, łapiącymi za serce motywami, jak i chwytliwe elektroniczno-gitarowe melodie.
Dodatkowy plus za zgranie na scenie: muzyka i wokal – zdecydowane i charakterystyczne – nie konkurowały za sobą, a raczej współgrały co dało w rezultacie bardzo dobry efekt.
Sama Vic tak się wypowiedziała o festiwalu: „Festiwal był rewelacyjny! Piękne miejsce, wspaniali ludzie i niesamowita atmosfera sprawili, że można się było poczuć jak w zupełnie innym wymiarze. Wróciłam do domu z masą pozytywnych emocji i mam nadzieję, że uda się przyjechać na Castle Party w przyszłym roku – nawet jeśli nie jako zespół, to jako widz. I bardzo podobał mi się koncert Crematory „
setlista:
Intro
The flight
Beverly
Open Wide
World from here
Before I could breathe
Bus stop
Deadman walks
http://www.myspace.com/vicanselmomusic
http://www.vicanselmo.com/
Instrumentalny projekt Indukti zaprezentował naprawdę wspaniałe kompozycje wykorzystujące różnorodność i magię melodii budowanych za pomocą skrzypiec, gitar, basów i perkusji.
Muzyka, która dobiegała ze sceny przywodziła na myśl egzotyczne motywy, wędrówkę (rozumianą dosłownie jak i metaforycznie), taniec, ruch, zmiany, energię, nieokiełznany pęd, wyciszenie i rozbuchanie, dynamikę i ukojenie.
Łączenie elementów ciężkich, może nawet rockowo/metalowych z 'klasycznymi' dało bardzo ciekawy, przykuwający uwagę efekt, a lawiny nasyconych dźwięków, intensywnych i naładowanych energią i emocjami z pobrzmiewającym w tle niepokojem, nawet agresją zrobiły na mnie duże wrażenie. Na pewno zapoznam się z twórczością zespołu głębiej.
Gitarzysta projektu – kociam - tak wypowiedział się o festiwalu: „Wspaniała atmosfera, interesujący ludzie, piękne i intrygujące miejsce,świetna organizacja. Tymi słowami możemy określić to co nas spotkało na Castle Party. Do Bolkowa jechaliśmy z mieszanymi uczuciami: z jednej strony słyszeliśmy wiele dobrych opinii o tym festiwalu i zawsze chcieliśmy tam wystąpić, jednak mieliśmy świadomość, że jedziemy z muzyką nie do końca kojarzoną z szeroko pojętym gotykiem. Nasze wątpliwości szybko się rozwiały. Castle Party to unikalna na nasza skalę impreza, pełno tutaj bardzo pozytywnych ludzi autentycznie wyrażających swoją pasję, otwartych na nowe doznania. Koncert był bardzo energetyczny, pełna widownia, żywo reagująca na to co się dzieje na scenie. „
Setlista;
Freder
Sansara
Tusan Homichi
...And Who Is God Now?!
Indukted
http://www.indukti.com/
http://www.myspace.com/indukti
Długo oczekiwany koncert Spectra * Paris odbył się całkowicie 'na zimno'. Zacinający deszcz i las parasoli, który wyrósł pod sceną uniemożliwiły jakąkolwiek żywszą reakcję na koncert (nie można było zbytnio tańczyć ani klaskać, a jeśli nawet to z trudem) stąd może wrażenie, że przebiegł on w mało entuzjastycznym klimacie. Mimo to dało się zauważyć pozytywne reakcje wśród publiczności, doceniającej tak wspaniały głos Eleny, jak i wibrującą, energetyczną muzykę i image pań.
Niestety, pogody się nie przeskoczy, szkoda, że akurat na tym koncercie musiała się tak popsuć.
Mimo to energia i dynamika prezentowanych utworów były powalające, a wdzięk i moc artystek – niesamowite.
Oprócz utworów znanych z płyty „Dead Models Society” zagrano również kilka nie wydanych dotąd kawałków w tym „License to kill” z nowego singla.
Pozostaje mieć nadzieję, że Elena z zespołem wróci jeszcze do Polski i zagrają w bardziej sprzyjających warunkach. Ona sama skomentowała koncert następująco: „pomimo pewnych problemów jakie pojawiły się przed koncertem (np. nasz dźwiękowiec był chory i nie mógł z nami przyjechać itp.) muszę powiedzieć, że entuzjazm publiczności był zaraźliwy i dał mnie (jak i 'moim' dziewczynom) niesamowitą siłę!!! Jak sadzę organizacja była tak dobra na ile to było możliwe, więc...
Nasze pierwsze doświadczenie związane z Polską jest już w naszych sercach. Powiedzieć coś złego o festiwalu byłoby kłamstwem!!! Mam nadzieję, że wkrótce przyjedziemy ponownie... „
setlista:
futurintro
size zero
glittering bullet
mad world
license to kill (z nowego singla)
explosive die
falsos sueños
antland (nowa wersja)
brother and sister (erasure cover version - niepublikowane)
spectra murder show
http://www.myspace.com/spectraparis
http://www.spectraparis.net/
Kolejny zespół - Dreadful Shadows - również zaliczał się do 'żelaznych' punktów festiwalowego programu. Część zgromadzonych z sentymentem wspominała ich koncert z 2000 roku ostrząc sobie zęby na porównania dawnej formy zespołu z obecną, a większość zapewne liczyła przede wszystkim na dobry koncert z klimatu wave/ gothic.
I chyba nie rozczarowali się. Pomijając pewne (wspólne dla większość zespołów grających tego dnia) problemy nagłośnieniowe występ wypadł bardzo pozytywnie.
Począwszy od tego, że wybrane na festiwal utwory były w większości dobrze znanymi (jak i oczekiwanymi przez fanów) hitami, które nie mogły nie zadziałać, po niesamowity ładunek energetyczny i uczuciowy muzyki jak i siłę wokalu – wszystkie elementy koncertu zagrały odpowiednio i bez zgrzytu.
Co, przynajmniej dla mnie, charakterystyczne, najbardziej oddziałujące, efektowne i najlepsze w muzyce Dreadful Shadows – i co również rzuciło mi się na uszy podczas koncertu - to połączenie ostrych, szorstkich, porażających gitarowy brzmień i nieco chropowatego, matowego głosu, który przechodząc w krzyk (jak, np. przy „Twist...” czy „Chains”) robi tak piorunujące wrażenie, że wypada tylko wstrzymać oddech, cieszyć uszy i pozwalać ciarkom przebiegać po krzyżu. Na szczęście Sven Friedrich w Bolkowie głosu nie oszczędzał i takich momentów było kilka.
Generalnie chociaż muzyka jest raczej z klimatu goth, nie wpada w niepotrzebny smętek, bo aczkolwiek mrokiem bije z każdego utworu, to gitary i wokal - jeśli już trzymać się porównań gotyckich – raczej obudzą umrzyka, niż kogoś sprowadzą do grobu i nie pozwalają na zbytnie 'rozłażenie się' stylistyczne, więc można z czystym sumieniem podsumować, że czad i moc strun (także głosowych wokalisty) dały w efekcie audio-nokaut o dużej mocy.
Zagrano m.in Futility, Chains, Dead Can Wait, True Faith, A Sea of Tears, Burning the Shrouds, Craving, Desolated Home, New Day i covery - Twist in My Sobriety (T. Tikaram) czy Ashes to Ashes (Faith no More)
Komentarz Svena Friericha: ”Podobnie jak w 2000 roku kiedy byłem tam po raz pierwszy Dreadful Shadows, Castle Party w Bolkowie to przeżycie nieporównywalne do niczego. Myślę, ze to ważne wydarzenie w Europie Wschodniej. Rozmawiałem z wieloma ludźmi z Polski, Ukrainy, Rosji, Niemiec, nawet ze Stanów. Atmosfera i publiczność była wspaniała na obu koncertach: Dreadful Shadows i Solar Fake. Spędziliśy wspaniałe i chwilę, a szczególne uznanie należy się organizatorom i obsłudze technicznej, którzy musieli walczyć z wieloma przeciwnościami (burze), ale dali sobie radę”
http://www.dreadful-shadows.de/
http://www.myspace.com/dreadfulworld
Jako headliner tego wieczoru zagrał niezmiennie (czy może powinnam napisać wciąż :-)? lubiany zespół Covenant.
Czepiać się można oczywiście wielu rzeczy związanych z występem, ale wydaje mi się, że jest to po części związane z oczekiwaniami związanymi z konkretnymi zespołami – co w wypadku byle grajków ujdzie i zostanie skwitowane co najwyżej machnięciem ręki, tak w przypadku tej klasy zespołu wzbudzi szeroko zakrojoną debatę i więcej komentarzy.
Co zrobić – miłość fanów nie jest ślepa, ani tym bardziej głucha, za to wymagająca: tym bardziej im artysta jest popularniejszy - tyle chyba każdy zespół wie.
Ale ja krytykować dziś nie zamierzam, bo to właśnie Covenant rozgrzali publiczność w tę zimną festiwalową noc, a czynili to na tyle dobrze, że nie czuć już było chłodu, wiatru i zmęczenia, a na ile mogłam się zorientować w pewnym momencie nikt już nie zastanawiał się o co chodzi z tym wściekłym przesterem, z tekstami „beautiful” i „I love you now” rzucanymi tu i tam przez frontmana, tylko wszyscy poddali się energii muzyki.
Nowe wersje utworów (części zebranych tradycyjnie przypadły do gustu, części odświeżenia brzmień nie może wybaczyć i pewnie nie wybaczy :), hit za hitem, Eskil biegający i tańczący po scenie, sprawiający wrażenie super-szczęśliwego i zrelaksowanego, wskazujący w pewnym momencie do kanału do fotografów i dalej na barierki w publiczność, śpiewający z ludźmi, plus ostry, miażdżący, porywający dźwięk i fala chwytliwych melodii – co by nie mówić, to był dobry koncert, nie czepiajmy się aż tak bardzo szczegółów.
3 bisy, wyskakana, wytańczona, emocjonalnie wytargana publika ze zdartymi gardłami - nikt mi chyba nie powie, że każdy zespół jest w stanie osiągnąć taki efekt.
Covenant to potrafi i chwała im za to.
Daniel Myer o festiwalu „Ponieważ nie gram zbyt często w Polsce, przyjechać tu ponownie jest dla mnie zawsze dużą przyjemnością. Kocham ludzi i entuzjazm z jakim podchodzą do muzyki! Chciałbym przyjeżdżać tu częściej. Po raz pierwszy grałem na Castle Party i było prawie tak dobrze jak w innym moim ukochanym mieście – w Krakowie ! Dziękujemy za gościnę, do zobaczenia wkrótce!”
setlista:
intro
come
20hz pgr
bullet
stalker
speed (club)
if I would give my soul
the men 2009
we stand alone
ritual noise
imrovisation
brave new world (rmx)
call the ships to port
babel
one world one sky
dead stars
http://www.covenant.se/
http://www.myspace.com/covenant
Po koncertach standardowo część ludzi zebrała się w sobie aby ruszyć na after party – do klubu Hacjenda gdzie tego dnia odbywała się impreza pod nazwą DARK EAST DJs MEETING czy do Starego Kina na DE::COMPRESS::ION NIGHT
NIEDZIELA
W niedzielę na szczęście wyszło słońce, tak więc chociaż byliśmy już może nieco utrudzeni zmaganiami festiwalowymi, życiodajne promyczki podbudowały energię wewnętrzną i pozwoliły cieszyć się przygotowanym programem bez zbytniego wysiłku i bez uciążliwego towarzystwa sprzętu bojowego typu parasole, peleryny, kalosze, swetry, wody ogniste i inne substancje działające szybko i skutecznie od wewnątrz :-)
Pierwszy tego dnia na scenie Head-less - nie jest tak całkiem polskiej publiczności nieznany (występowali w Łodzi na Gothic Festival 2006 i w Szczecinie).
Koncert był dość krótki, a jednak zaprezentowano w jego trakcie wszystko to, co w Head-less dobre i charakterystyczne: taneczne motywy, chwytliwe melodie, dynamika, żywotność, pozytywne nastawienie samych muzyków i dużo dobrej energii.
Sam Markus tak wypowiedział się o koncercie i festiwalu :”z naszej strony mogę powiedzieć, że byliśmy bardzo zaskoczeni publicznością ...w pozytywny sposób! Nie oczekiwaliśmy, że na pierwszy zespół zjawi się tyle osób i zacznie nawet klaskać i bawić się na koncercie...a kiedy usłyszeliśmy wołania o bis, nie mogliśmy sobie życzyć już niczego więcej :-) Takich rzeczy raczej nie doświadczy się na niemieckich koncertach, tak więc jeśli o nas chodzi było idealnie. Poza tym wspaniale spędziliśmy niedzielę oglądając inne zespoły (oczywiście także naszych idoli
FRONT 242 ;-) i spotykając się, rozmawiając z ludźmi, którzy znaki nas z poprzednich koncertów w Polsce. Dziękujemy za Wsparcie! CP to naprawdę wspaniały i wyjątkowy festiwal sceny alternatywnej”
Setlista:
Seelensturm
Noize
You
It's Enough
Ship Of Agony
http://www.myspace.com/headless1
http://www.head-less.de/
Projekt Solar Fake ukazał publiczności trochę inne oblicze Svena Friedricha, który poprzedniego dnia poruszał serca i czarował uszy gotyckimi melodiami z zespołem Dreadful Shadows.
SF jest elektroniczny, bardziej umiarkowany jeśli idzie o epatowanie emocjami, zdecydowanie dynamiczny i generalnie bliżej mu do dyskoteki niż do zrujnowanej kaplicy czy cmentarza, ale muszę przyznać, że prezentowane utwory wpadają w ucho.
Płyta „Broken Grid” z której pochodziła większość granych utworów spotkała się swego czasu z mieszanymi uczuciami: fani Dreadful Shadows na pewno byli zaskoczeni, ale z kolei opinie wielbicieli elektroniki były – z tego co mogłam się zorientować – raczej pozytywne.
Zresztą trudno się dziwić: tworzenie czegoś nowego tylko po to aby kopiować motywy wykorzystane w innym projekcie nie miałoby chyba większego sensu. Mniejsza o to - koncert zaliczam do udanych.
Zaprezentowane utwory, jak np. „Here I stand”, „Creep”, ”Sometimes”, „Shield”, czy zagrany na specjalne życzenie „Hero&Conqueror” bazują, tak jak wspomniałam, bardziej na elektronicznych melodiach, przesterze, dźwięku, a mniej na emocjach.
O ile w ogóle można o nich tutaj mówić – jeśli tak, to nie są to tak szarpiące, intensywne doznania jak przy DS, raczej bardziej trzymane na smyczy, 'podskórne' prądy, które czasem wyrywają się na wolność i uderzają jak cios pięścią kiedy Sven nasila wokal do wspominanego już wcześniej poruszającego krzyku. Zresztą towarzystwo zimnej elektroniki też trochę chłodzi wokal, co niekoniecznie jest takim złym zabiegiem, bo równoważy oba środki wyrazu: muzykę i głos.
Reasumując: dobry koncert, równy, tym bardziej pozwalający docenić nieoczekiwane wyskoki wokalne w stronę wyższych rejestrów, spójny, dynamiczny.
Setlista:
Hiding Memories
Stigmata Rain
Hero&Conqueror
Sometimes
Shield
Creep
Here I stand
Lies
http://www.myspace.com/solarfake
http://www.solarfake.de/
Polska reprezentacja z Deathcamp Project napotkała nieoczekiwane problemy z nagłośnieniem, co niestety w ich przypadku trochę zepsuło odbiór, ale jak myślę, bardziej przeszkadzało to im samym, znanym z perfekcjonizmu, niż ich fanom.
Wiadomo, zawsze lepiej jak wszystko 'stroi', ale wszyscy chyba rozumieją, że warunki polowe tudzież czyjaś ignorancja (arogancja?) czasem rujnują najlepiej przygotowany koncert.
A ten był całkiem niezły – zmiany w image i odświeżone podkłady plus gitarowe popisy, ciepły, głęboki wokal i doskonały kontakt z publiką – firma DP jest z tego znana i nawet potyczki ze specjalistami od dźwięku za mocno efektu nie zepsują.
Void skomentował to następująco: „Od siebie mogę powiedzieć tylko tyle, ze nasi fani to wspaniali ludzie i mimo przeciwności (problemy na scenie) dali nam niesamowity ładunek energii i wsparcia na scenie. Dla nas to był trudny koncert. Dopracowaliśmy show, sprzęt i scenariusz na 100%. Byliśmy przygotowani na każdą wpadkę- mieliśmy zapas na każdą ewentualność, niestety zawiodła ekipa obsługująca scenę i to ze człowiek odpowiedzialny za backline na naszym koncercie poszedł zjeść lunch...Nie ma do czego wracać- dla nas był to potworny stres i ogromne niespełnienie związane z koncertem, na który czekaliśmy od roku. Cieszy jedynie to, że mimo wszystko opinie po koncercie są dobre:)Pali nas chęć rewanżu, zagrania kolejnych koncertów! Już jesienią:) „
Setlista:
1 predestination
2 dead hours
3 venomous edge
4 fuckin' deathrock
5 behind
6 through the fire
7 cold the same
8 another
9 rule and control
10 kłamać
http://www.myspace.com/deathcampproject
http://www.deathcampproject.com/
Na samym wstępie trzeba przyznać, że wejście KMFDM mieli nie do przebicia:-)
Pomijając sposób na zamanifestowanie ich – delikatnie mówiąc – zdenerwowania/zniecierpliwienia nagłośnieniem, pewien wesoły pan biegający tu i tam i rzucający w stronę publiki co ciekawsze teksty (życzymy Caroline Adamski wszystkiego naj, podobnie owemu panu - na rafach singielstwa oczywiście:-) był to świetny sposób na przyciągnięcie uwagi.
No a później koncert już się rozpoczął i cóż mogę powiedzieć – jedyne co można było zrobić to zapiąć pasy i dać się ponieść – energia zespołu po prostu zmiatała z nóg.
Agresywne, chłoszczące, kompletnie miażdżące siłą i pędem kawałki, poruszające do tańca prawie natychmiast, genialne teksty, szorstki, chropowaty wokal oraz niesamowita, inspirująca wokalistka i rozbrajające wyluzowanie całej ekipy w której nie uświadczyłby ani krzty pozy czy zadęcia – tak, zdecydowanie to był bardzo odświeżający (odkażający można nawet powiedzieć) psychicznie koncert.
Biorąc wszystko stylistycznie, muzycznie i technicznie pod uwagę powinnam powiedzieć, że ten koncert był jak muzyczny kop w jądra, ale oddałoby to tylko część problemu, więc powiem tak: nogi po tańczeniu wykończone, mózg wymasowany, gardło zdarte, oczy napasione. Jest dobrze, jest dobrze!!!
KMFDM zagrali m.in D.I.Y. Bait & Switch, Tohuvabohu, Son of a Gun, Looking For Strange, Potz Blitz!, Attak-Reload, Godlike, Megalomaniac i Hau Ruck .
http://kmfdm.net/index.php
Kolejna dłuższa przerwa nastąpiła przed pojawieniem się Diary of Dreams.
Pierwsze co przyszło mi po ich koncercie do głowy to myśl, że ten zespół chyba rozpuścił za bardzo swoich fanów. Mam na myśli, że podobnie jak przy Covenant, jest to zespół bardzo lubiany przez sporą grupę ludzi dla których muzyka DoD wiele znaczy, do której są przywiązani, podobnie do zespołu, który przyzwyczaił ich do dobrego kontaktu z nimi podczas koncertu, pewnych wersji utworów, specyficznej atmosfery na koncercie, otoczki, klimatu... i w momencie kiedy jednego (albo więcej) elementów brakuje, pojawia się zgrzyt.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że każdy zespół (zwłaszcza jeśli istnieje już kilka dobrych lat na scenie) będzie chciał się rozwijać, odświeżać, czy nawet zmieniać brzmienie, ale może się też zdarzyć tak, że do grania wkradnie się rutyna i zabraknie emocjonalnej świeżości czy radości z grania – te rzeczy się zdarzają i tylko wtedy pojawia się pytanie: jak na to mają reagować fani. Bo akurat po Bolkowie reagowali różnie, niekoniecznie pozytywnie.
Na pewno koncert Diary of Dreams na Castle Party w tym roku był inny niż zwykle: sporo było przearanżowanych (tak jak niektórzy wspomnieli wręcz „nie do poznania”) wersji starych utworów, nowy materiał, nowy image wokalisty i nowa atmosfera występu – zdecydowanie chłodniejsza i bardziej 'zdystansowana' niż dotąd, nie chcę już napisać 'bezduszna', ale ...blisko.
Może to tylko moje wrażenie, bo oczywiście koncert był dobry: muzyka, światła, show – wszystko grało, ale tak jak mówię - DoD przyzwyczaili fanów do czegoś więcej niż tylko do poprawnie zagranych koncertów, stąd może wrażenie pewnego niedosytu jakie miałam po ich występie.
Nie przeszkadza mi natomiast odświeżanie starych utworów – to akurat wychodziło ciekawie, chociaż naturalnie lepiej po prostu nagrać nowe, dobre kawałki :-)
Pomijając te wszystkie natrętne myśli – jeśli się spojrzy bez zbytnich (może niepotrzebnych) analiz, to koncert wyglądał super: rzesze ludzi śpiewających i klaskających, dobrze zorganizowana scena, aktywny wokalista, czadowe gitary, światła, gwiazdy na niebie, wiatr... więc czego do licha zabrakło?
Wypowiedź Adriana Hatesa po koncercie: "Grać znów na Castle Party Festival było dużą przyjemnością. Publiczność była wspaniała. Naprawdę nam się podobało. Nie możemy się doczekać aby zagrać ponownie ..."
No cóż...my również czekamy.
setlista:
Intro
the Wedding
Chemicals
the Chain
Reign of Chaos
King of Nowhere
Soul Stripper
Butterfly:Dance!
the Curse
Poison Breed
kindrom
-
MenschFeind
http://www.diaryofdreams.de/
Niestety nie mogłam uczestniczyć w całym koncercie Front 242 – długa (OK, bardzo długa) przerwa przed ich występem sprawiła, że w zasadzie po pierwszych dwóch utworach musiałam się ewakuować z placu boju, więc mogę powiedzieć tylko tyle: wizualizacje były wciągające, „Modern Angel” brzmiał jak hymn i rąbnął mnie jak obuchem w głowę przyspieszając tętno praktycznie natychmiast, a dźwięk zwalał z nóg.
Scena była raczej wyposzczona, co stanowiło niesamowity wręcz kontrast z tłumem ludzi jaki zebrał się na widowni, aby obejrzeć legendy w akcji.
Z komentarzy po koncercie wynikało, że był to nokaut.
Wierzę.
http://www.myspace.com/front242
Po koncertach odbyły się oczywiście aftery: PULSE 2||6||9 w Kinie i BATS NIGHT w Hacjendzie.
Gwoli podsumowania: pomimo zawirowań pogodowo-organizacyjnych, katastrofy czwartkowej, starć na stałej linii nagłośnieniowcy -zespoły, przestojów między koncertami, festiwal był po prostu super.
To trochę jak przenieść się na trzy dni do innego świata, dać odetchnąć głowie, posłuchać co zespołom w duszach gra i jak się tym z nami podzielą, spotkać się z ludźmi, wyszaleć, popatrzeć, posłuchać, zdystansować się.
O tym, że Festiwal jest jedyny w swoim rodzaju na pewno wiedzą już chyba wszyscy, którzy choć raz w nim uczestniczyli; pozostałym życzę i zachęcam, żeby przekonali się o tym jak najprędzej.
Na finał podsumowanie samego organizatora w formie „telegramu z 28 lipca”:-)
K.Rakowski: „Już po Castle Party 2009. Znów 3 dni szybko minęły, wariactwo było i to duże:)
Dla jednych za dużo elektroniki, a gitar za mało a dla innych odwrotnie, zespoły postarały się i świetnie zagrały[...]Były skandale, sikanie w garderobie, sprawdzanie naszej cierpliwości przez gwiazdy, ale my ją mamy:) Zimno, wietrznie, wódka pomagała:)
Mamy już datę następnego festu [...]może za rok lato będzie lepsze, dziś u nas na Dolnym Śląsku znów padało :) Braki prądu, striptiz, bieganie na górę i w dól:) dużo roześmianych twarzy, ci co zwykle byli nieprzytomni nadal się nie oszczędzają :) Szkoda trochę tej sceny co odfrunęła z zamku, ale tak bywa:) Zapraszamy za rok:) „
Obecność obowiązkowa!!!