Shooting stars


 I do not have that many people I'd call close to me. The very word friendship has always been very problematic to me, mostly because I add great value to it - with loyalty on the top of it. 
Life verifies many meanings, relativize them, and I would not use that particular one at all rather than make it banal for no reason.

Still, there are people whose influence on my life was essential, if not fundamental.

Sometimes it's someone close, who apart from everyday presence, out of a sudden is doing something extraordinary; sometimes it's a stranger, who appears in my life but for a while.
They come up, do their magic and then disappear or get back to their quiet presence.

I call them shooting stars.

These, as the common belief says, make wishes come true. I prefer thinking they inspire and activate our very own power to make things happen. Make us believe we can.

It's like a friend who after years of silence appeared when I was in trouble, took me, gave me warm soup, helped me to move my things to a new home. Gave me hope.

Or a coupe of laughing youngsters who shouted at me, looking into my eyes: "Hey, don't worry, it's gonna be better...or perhaps it is already?". I was sitting in the Market Square that moment, my head shaved, my soul shaved and my thoughts gloomy - gloomier- (censored)

Or a wise witch who did Tarot for me one day when I was all crap and she convinced me she saw  "nothing but the Sun" in my cards. Well... it worked.

Or one of my most beloved musicians - I'd usually seen him on stage only, but that day he talked to me after his gig in Poznan - or should I say - he let me speak and by his very presence, acceptance and distance gave me a kind of an inner calm and hope for better.

Or another wise witch (yup, I have a couple of them in my nearby :) who once just said "It's OK" and made me feel it's OK indeed.

It's a kind driver who waited for me when I was running in the rain to catch a tram, it's that handsome viking who winked at me when I felt totally unattractive, it's that nurse who held my hand when I was so afraid as never before in my life, it's the librarian who gave me Ishiguro, it's the passer-by who gave my smile back.

I'll never meet majority of those people again. But they appeared when the sky was dark, presented their light for a moment and make me see the path again.

Thank you for that.


 ..-. .- .-.. .-.. .. -. --. / ... - .- .-. ...

Nie mam zbyt wielu bliskich osób. Słowo przyjaźń nastręczało mi kłopotów od zawsze, głównie dlatego że nadawałam mu ogromny ładunek znaczeń z naciskiem na lojalność. Życie weryfikuje masę definicji, relatywizuje je, a akurat tego słowa ja wolę nie używać wcale niż je banalizować pod byle pretekstem.

Tym niemniej w moim życiu pojawiają się - lub są - ludzie, których wpływ zmieniał moje życie w sposób znaczący lub wręcz fundamentalny.

Czasem jest to właśnie ktoś bliski kto oprócz obecności na codzień  robi nagle coś niesamowitego, czasem obcy człowiek pojawiający się na chwilę. Pojawiają się, czynią swoje cuda i znikają, lub wracają do cichej obecności.

Nazywam ich spadającymi gwiazdami.

Te jak wiadomo spełniają marzenia. Ja wolę myśleć, że wiara w ich moc inspiruje i uruchamia w nas samych moc do ich spełniania.

To tak jak przyjaciel , który nawet po latach milczenia zjawił się kiedy byłam w czarnej dziurze, zabrał, dał zupy, pocieszył, pomógł przewieźć graty na nowe lokum. Dał nadzieję.

Jak para roześmianych młodych ludzi, która zawołała do mnie "Hej nie martw się będzie lepiej...a może już jest?". Siedziałam wtedy na wrocławskim rynku, z ogoloną głową i ogoloną duszą i myślałam w kategoriach ponuro-niecenzuralnych.

Albo mądra wiedźma, która postawiła mi tarota w momencie największego mojego zwątpienia i zapewniła że w kartach widzi "samo słoneczko". I cóż...od tego momentu faktycznie zaświeciło na całego.

Albo jeden z moich ukochanych muzyków  - zwykle widywałam go na scenie, tym razem pogadał ze mną po pewnym koncercie w Poznaniu, w zasadzie dał mi się wygadać i samą swoją akceptacją, spokojem i dystansem dodał mi siły na ciąg dalszy.

Albo inna mądra wiedźma (mam ich trochę w okolicy:) która po prostu kiedyś powiedziała "jest ok" i ja poczułam że faktycznie jest OK.

To też ten uprzejmy motorniczy, który poczekał aż dobiegnę w deszcz do tramwaju, ten wiking, który mrugnął do mnie kiedy czułam się wyjątkowo paskudnie, to ta pielęgniarka, która trzymała mnie za rękę, kiedy najbardziej się bałam, bibliotekarka, która podsunęła mi Ishiguro, przechodzień który odwzajemnił uśmiech.

Większości tych ludzi już więcej nie spotkam. Ale pojawili się kiedy niebo było czarne, błysnęli światłem i sprawili, że ujrzałam na nowo ścieżkę.

Dziękuję Wam za to.

Popular Posts