Diary of Dreams - Hell in Eden



Some albums require a separate heart-mind approach. I always go for music first; if it gets its mark in my heart I go back to words – perhaps it's because the heart, the pulse, the nerves react to music instinctively shutting the brain down.
The words follow the melody, not the other way round.
Actually every time I turn the new album on I subconsciously wait for that moment when my heart recognizes the particular rhythm, the combination of sounds and words as the right ones and jumps like crazy pumping blood to my head screaming „This is it!!!”Adrenaline rush, champagne hit, a daze.
Well, the new release of Diary of Dreams definitely features several such shots and both my heart and mind are satisfied.


Let's start with saying the album is a real Diary of Dreams child – apart from the constans being the poetic vocal of Adrian Hates, it drives the characteristic note of melancholy, gently reverberating sadness, melancholy and heart-touching arrangements inextricably Associated with the band.
It features beautiful, calm melodies (Hell in Eden, Beast of Prey, Traces of Light, Bird of Passage), but also some very modern (Decipher Me, Perfect Halo) and energetic, even club ones operating on brilliant, dark beats (Listen and Scream).

Like I mentioned before „Hell in Eden” contains some pieces that made my heart run touched by the feeling of anxiety and fear (Epicon), but also gave it a taste of what real good dark beats are like (Listen and Scream, Mercy Me, ) and crushed it with overpowering sadness (Hiding Rivers) – the latter four are my sound favourites.


When it comes to lyrics – I personally read them as treating about contradictions, a loss, fear, about passing of things and people, a change and the anxiety connected to it, the ultimate loneliness. Still, I also see it a bit like prayer for presence, for negation of the final human solitude in sharing, or for sharing being possible at all, for the hope? Is solitude heaven or hell? I believe it may be interpreted differently at every stage of life since they diffuse each other. I don't suppose the album offers a final answer.


„Hell in Eden” is a beautiful continuation of Diary of Dreams albums being faithful to the path taken by the band and yet it proves the constant development, search and artistic progress in both technical and artistic area.
It is always a great joy when one of the favourite artists releases a new thing – an when it's that good than the joy is triple.
Thank you!

Tracklist
01. Made In Shame
02. Epicon
03. Decipher Me
04. Hell In Eden
05. Perfect Halo
06. Beast Of Prey
07. Listen And Scream
08. Traces Of Light
09. Mercy Me
10. Bird Of Passage
11. Sister Sin
12. Nevermore
13. Hiding Rivers




 POLSKA WERSJA

Do niektórych albumów trzeba osobno podchodzić sercem i rozumem. Z tego jednego powodu że częstokroć muzyka jest tak obezwładniająca że nie sposób skupić się i na tym co krzyczy dźwięk i na tym czego wymagają słowa. Na muzyce zawsze skupiam się najpierw; jeśli odciśnie się w moim sercu wracam do słów, być może dlatego że to na melodię reaguje instynktownie serce, puls, nerwy, centrum dowodzenia się wtedy wyłącza zahipnotyzowane. Słowa idą za melodią, nie odwrotnie.
Tak naprawdę za każdym razem kiedy włączam jakiś album po raz pierwszy czekam podświadomie na ten rytm, kombinację dźwięków, słów, które sprawią że serce rozpozna je jako te właściwe, skoczy jak szalone i odurzy umysł jak przy nagłym uderzeniu krwi do głowy i uderzy mnie myśl „To, to!!!!”.
Na najnowszym wydawnictwie Diary of Dreams jest kilka takich strzałów.

Album zawiera w sobie to co zawsze kojarzyłam z Diary of Dreams – pomijając stałą czyli poetycki wokal Adriana Hatesa, jest to swoista nuta melancholii, lekko wybrzmiewającego smutku czy zadumania i charakterystyczne, łapiące za serce aranżacje. Są piękne, spokojne, melancholijne melodie (Hell in Eden, Beast of Prey, Traces of Light, Bird of Passage), ale album brzmi też nowocześnie (Decipher Me, Perfect Halo) i bardzo energetycznie, wręcz klubowo, za sprawą genialnych, niepokojących rytmów (Listen and Scream).

Tak jak wspomniałam „Hell in Eden” zawiera utwory, które sprawiły, że serce zagalopowało, tknięte ukłuciem strachu, niepokoju (Epicon), ale i dały smak czym jest genialny, mroczny beat (Listen and Scream, Mercy Me, ) i dojmujący smutek (Hiding Rivers) – te ostatnie to moje zdecydowane numery jeden – w tej kolejności.

Jeśli chodzi o teksty - ja osobiście odczytałam je jako traktujące o sprzecznościach, stracie, lęku, odchodzeniu ludzi i spraw, przemijaniu, zmianie, niepokoju z nią związanym, ostatecznej samotności ale jest to też jakby modlitwa o obecność, o zaprzeczanie tej ostatecznej ludzkiej samotności we współdzieleniu, o to aby była ona w ogóle możliwa i może w tym wybrzmiewa leciutka nadzieja?
A czy piekło to samotność czy jest ona raczej rajem? Myślę że na każdym etapie życia można to interpretować inaczej, na pewno one się przenikają, a ja nie umiem tego rozstrzygnąć i nie wiem, czy album daje na to odpowiedź.

„Hell in Eden” bardzo pięknie wpisuje się w tradycję wydawnictw Diary of Dreams pozostając wiernym obranej przez zespół ścieżce a jednocześnie ukazuje konsekwentny rozwój tak muzyczny jak i tematyczny w szczególe artystycznego dopracowania. To zawsze jest radość kiedy jeden z ulubionych zespołów wydaje nowy album – tym bardziej wypada się cieszyć, gdy jest tak dobry.
Dziękuję!

Utwory
01. Made In Shame
02. Epicon
03. Decipher Me
04. Hell In Eden
05. Perfect Halo
06. Beast Of Prey
07. Listen And Scream
08. Traces Of Light
09. Mercy Me
10. Bird Of Passage
11. Sister Sin
12. Nevermore
13. Hiding Rivers



https://www.diaryofdreams.de

Popular Posts